Trochę wody w Wiśle upłynęło…
torpeda

Trochę wody w Wiśle upłynęło, zresztą nie tylko wody… Minął rok od wydobycia torpedy F5B z jeziora Miedwie. Czas w końcu podzielić się z Wami jak to było. Chciałem aby relacja z tego wydarzenia była spokojna, wyważona oraz napisana na spokojnie bez emocji. W wydobycie zabandażowana była Szczecińska Grupa eksploatacji Podwodnej GRYF, SGW Batalio, Gmina Kobylanka, Strefa Miedwie o raz SEAYA. A więc zacznijmy.

Tuż przed akcją wydobywczą

Był jesienny poranek 16 października 2019 roku. Pogoda nie rozpieszczała. Było chłodno, pochmurnie i mgliście. Pół nocy nie spałem, trochę z nerwów, trochę z podniecenia. Nie chciałem zaspać więc obudziłem się 4 godziny przed budzikiem. Leżałem i rozmyślałem, czy wszystko przygotowane, czy o niczym nie zapomniałem. W końcu gdy budzik zadzwonił, trzeba było wstać i zacząć się ubierać. W domu wszyscy jeszcze spali, więc ogarniałem się po ciuchu, aby nikogo nie obudzić. Spakowałem torbę z jedzeniem i piciem bo zakładaliśmy że parę godzin ta operacja nam zajmie. Po spakowaniu prowiantu i paru drobiazgów wyszedłem z domu. Gdy wyszedłem na zewnątrz moim oczom ukazała się mgła. Nie zbyt dobry początek, ale nie ma co się załamywać, pod wodą nie będzie przeszkadzać. Wsiadłem do auta i wyruszyłem w kierunku ustalonego wcześniej punktu zbiórki. Jechałem w miarę spokojny i zrelaksowany, przecież wszystko było obgadane, ustalone i dopracowane na ostatni guzik. Lecz gdy dojechałem na miejsce, moim oczom ukazał się pusty parking. Nie byłem dużo przed czasem więc ktoś powinien już być. Zacząłem się zastanawiać czy nie pomyliłem dni, źle ustawiłem przypomnienie w telefonie, może coś się zmieniło a ja nie dostałem informacji? Niestety moje przypuszczenia okazały się prawdziwe. Po wykonaniu telefonu okazało się że źle zapisałem w telefonie przypomnienie i przyjechałem o godzinę za szybko. W związku z czym miałem jeszcze chwilę podjechać na kawę. Gdy wybiła już „odpowiednia” godzina zaczęli się wszyscy zjeżdżać. Zaczęliśmy transportować sprzęt na łódź, a chłopaki z supportu powierzchniowego, zaczęli przygotowywać platformę, na której miała zostać przetransportowana torpeda do brzegu. Gdy sprzęt został zataszczony na łódź, platforma była już prawie gotowa, pojawili się chłopaki z telewizji. Na całą akcję została zaproszona ekipa programu Było… nie minęło, kronika zwiadowców historii. Byliśmy już wszyscy w komplecie. Sprawdziliśmy jeszcze pogodę. Delikatny deszcz i wiatr do 13, później pogorszenie pogody. Nie ma co zatem zamulać, trzeba wskakiwać do łodzi i płynąć na pozycję. Jezioro Miedwie jest dosyć dużym akwenem ( 5 co to wielkości w Polsce ), więc droga miała nam zająć około 1,5 godziny. Podczas płynięcia na miejsce, można było wyczuć lekkie zdenerwowanie. Razem z chłopakami powtarzaliśmy plan, aby nikt o niczym nie zapomniał. Staraliśmy się trochę rozluźnić jakimiś dowcipami, lecz działało to na kilka sekund, po czym każdy wracał do swoich myśli. Na miejsce dotarliśmy zgodnie z planem, choć wydawało się że trwało to wieczność. Jeszcze chwilę zajęły nam przygotowania, klarowanie sprzętu oraz zakładanie skafandrów.  Jeszcze sprawdzenie sprzętu oraz kontrola partnerska i byliśmy gotowi. Wszyscy lekko podenerwowani, ale widać było że nie mogą się już doczekać.

przed nurkowaniem

nurkowanie

Nurkowanie po torpedę

W końcu wybił czas na wskoczenie do wody. Nareszcie! Stres zniknął momentalnie. Każdy wiedział co ma robić. Gdy zniknęliśmy pod wodą, nasz stres przeszedł na ekipę znajdującą się na powierzchni. My natomiast przystąpiliśmy do działania. Podczepiliśmy linę prowadzącą, zamontowaliśmy worki wypornościowe i przystąpiliśmy do kontroli. Trzeba było poodcinać jeszcze stare zalegające sieci, aby nikt się w nich nie zaplątał. Gdy wszystko było już gotowe, przystąpiliśmy do napełniania worków wypornościowych. Torpeda nie chciała tak łatwo nam odpuścić i trzeba było nią trochę poruszać, aby worki mogły zrobić swoje. W końcu torpeda poszła w stronę powierzchni. Chłopaki opowiadali nam jak wyskoczyła z wody. Porównywali to do wynurzenia awaryjnego łodzi podwodnej. Musiało to wyglądać zjawiskowo. Niestety my na żywo nie mogliśmy tego zobaczyć, ponieważ wynurzenie na powierzchnię zajęło nam około 10 minut. Powolne wynurzenie plus przystanki i w końcu wyszliśmy na powierzchnie. Niestety okazało się że pogoda pogorszyła się i podczas naszej nieobecności na powierzchni zaczął wiać silniejszy wiatr oraz podać deszcz. Fale sięgały około 1 do 1,5 metra, więc warunki nas nie rozpieszczały. Nie był to dla nas koniec. Musieliśmy jeszcze podczepić torpedę do platformy. A że padał deszcz to zakasaliśmy rękawy żeby zrobić to jak najszybciej i jak najmniej zmoknąć.  Zaczęła się żmudna praca podczepiania torpedy. Wyciągarka podpięta więc lecimy z tematem. Najpierw jedna strona do góry, pasy zabezpieczone. Za chwilę druga strona i torpeda siedzi. Nareszcie można wejść na pokład, jeszcze tylko chwilka parę stopni do góry i jest! Wszyscy cali i zdrowi, torpeda zabezpieczona, sprzęt ściągnięty… Hurrra udało się. Gratulacje od chłopaków za dobrze wykonane zadanie i lecimy z powrotem bo mamy już praktycznie sztorm na jeziorze.

torpeda pod wodą

wyciąganie torpedy

Nie obyło się bez przygód

W końcu można odpocząć, napić się gorącej herbaty i oczekiwać na dotarcie do brzegu. Błogi stan trwał dokładnie chwilę, gdyż po przepłynięci 1/5 drogi jedna z łodzi się zepsuła. Nie pozostało nam nic innego jak wziąć ją na hol. Więc płyniemy dalej wszyscy już z poważną miną. Jedna łódź sprawna ciągnie za sobą drugą, na szczęście mniejszą, a na doczepkę jeszcze platforma z torpedą. Pogoda nadal „cudowna”. Deszcz siąpi, wiatr wieje niemiłosiernie, fale coraz większe. Nikt się już nie śmieje, wszyscy z powagą patrzą jak jezioro walczy o swoje. Ze względu na dodatkowe obciążenie ( druga łódka na holu ) i fale musimy zmniejszyć prędkość. Mieliśmy wracać około 2 godzin, a po tym czasie mieliśmy pokonane 2/5 drogi. Nagle atmosfera jeszcze bardziej zgęstniała. To nasz kapitan informuje że lodź która płyniemy właśnie uległa awarii i padł silnik. Na taką cudowną wiadomość czekaliśmy. Wszyscy zamarli. Żadnej łodzi na jeziorze. Wszystkie już powyciągane, a pamiętajmy że jesteśmy na 5 co do wielkości jeziorze w Polsce. Fale uderzają w kadłub, silnik nie pracuje więc dryfujemy. My, druga łódź oraz torpeda, „ku świetlanej przyszłości” Wyobraźcie sobie atmosferę na łodzi. Od euforii do tragedii. Ale nie ma co marudzić. Zaglądamy do silnika. Paliwo jest, olej jest, napięcie daje. Próbujemy zakręcić i nic. Kombinujemy dalej. Czas leci a silnik jak nie odpalał tak nie odpala. Wszyscy już straciliśmy wszelką nadzieję. Zapadła decyzja że nic nie uradzimy i czekamy aż zepchnie nas w trzciny. Przeczekamy aż pogoda się poprawi i wezwiemy kogoś aby nas gdzieś ściągnął. Więc siedzimy i czekamy. Każdy z nas w inną stronę, nikt się nie odzywa, słychać tylko fale i deszcz oraz ścierane z nerwów zęby. Atmosfera jak na pogrzebie. Nie tak to miało wyglądać. Niestety nie wszystko da się przewidzieć. Ostatnia próba odpalenia była bez sensu. Lecz okazało się że silnik zakręcił. W „narodzie” odżyła nadzieja! Kolejna próba poskutkowała. Silnik załapał, lecz nie działał tak jak powinie. Po krótkiej dyskusji doszliśmy do wniosku że musiał się przegrzać. Za duży opór wody na łodzie oraz platformę sprawił że silnik miał dość. Przestygł i ruszył. W związku z powyższym, ustawiliśmy najmniejszą prędkość aby tylko płynąć powoli do celu i ruszyliśmy dalej. Napięcie nie schodził z nas do samego gońca. Na szczęście nie było już więcej niespodzianek i w końcu dobiliśmy do miejsca docelowego. Droga powrotna zamiast 2 godzin zajęła nam prawie 7. Zostało wyciągnąć jeszcze torpedę na brzeg, załadować na auto i zakończyć ten dzień. Załadowanie zajęło nam około godziny czasu. Szybka fotka i torpeda wyruszyła w trasę aby ją zakonserwować. My natomiast zmęczeni i zziębnięci w strugach deszczu rozeszliśmy się czym prędzej do samochodów i wróciliśmy do domu. Nie było już sił na świętowanie i zabawę. Nikt nie miał już do tego głowy. Cała akcja miała zająć nam około 6 godzin, a zajęła 11! Wyszedłem z domu około 8 rano a wróciłem przed 21. Ale wiecie co? Mimo tego wszystkiego było warto!!!

wynurzanie

kursy nurkowe

P.S. O dziwo znalezisko nasze jest unikatem na skale światową. Bardzo rzadko zdarzają się egzemplarze zachowane w 95%. Prawie wszystkie elementy działają jak by wyszły dopiero z fabryki. O torpedzie pisano szeroko w takich krajach jak: Włochy, USA, a nawet Japonia. W Polsce przeszło to znalezisko bez większego echa. Po za programem Było… nie minęło, który towarzyszył nam w całej wyprawie ( program na naszym kanale YT ), było klika wzmianek, głównie w internetowych portalach. Ale cóż. Dla nas jest to coś niezwykłego i będziemy szukać dalej, aby takie „perełki” ujrzały światło dzienne.